5 kwietnia 2019 DaZiel 1Comment

Kilka słów na temat, który regularnie przewija się na branżowych grupach. Jak szukać zleceń? Co zrobić, żeby je dostać mimo braku portfolio? Oto moje przemyślenia, które mogą przydać się nie tylko copywriterom.

Szukających złotego środka rozczaruję już w pierwszym akapicie. Nie ma go. Tak naprawdę każda sytuacja jest inna. Idąc na łatwiznę, łatwo popaść w czeluści zleceń nieopłacalnych, a przecież chyba każdy dąży do tego, żeby pracować mniej i zarabiać więcej. Moje zleceniowe manewry wyszyły mi na dobre, dlatego sądzę, że obrana ścieżka może mieć swoich naśladowców, chociaż nie ustrzegłem się też błędów.

Od zera do freelancera

Zacznijmy od dnia zero. Budzimy się rano pewni swojej decyzji. Będziemy wolnym strzelcem. Gdzie szukać zleceń? To zależy od naszej sytuacji. Ja miałem o tyle łatwiej, że wciąż utrzymywałem się z pracy na etacie, a wolny czas poświęcałem na tworzenie swojej freelancerskiej marki. Celowo pominąłem aspekt dorabiania sobie, bo na początku nie o to chodzi. Gdzie wtedy szukać zleceń? Osobiście zaczynałem od portali w stylu Oferii, gdzie ogłaszają się głównie mali i średni przedsiębiorcy, którzy potrzebują podstawowych treści na swoje firmowe strony. Do dziś pamiętam maila od pana sprzedającego oświetlenie, który poprosił o próbny tekst, który nadawałby się na bloga. Był to odzew, na który solidnie zapracowałem. Po pierwsze wysyłałem dziesiątki maili i zgłoszeń do przeróżnych ogłoszeń. Swoją kandydaturę argumentowałem doświadczeniem zawodowym i wykształceniem. Jedno z większych zleceń na początku swojej kariery zawdzięczam np. pasji mojego taty (opisy kategorii do internetowego sklepu myśliwskiego). Po drugie oferowałem niższe stawki (tak odrobinę, np. złotówkę mniej niż pozostali), bo też na pieniądzach nie zależało mi najbardziej. Wreszcie nie kręciłem nosem na prośby o teksty próbne. Mimo że często były to artykuły niepłatne, a zdarzało się, że po wysłaniu nie otrzymywałem żadnego odzewu, traktowałem to jako trening, zakładając, że i tak będę poświęcał kilka godzin w tygodniu na rozwoju jako copy. Jednakże w ten sposób budowałem portfolio, które z czasem okazało się bezcenne. Zastrzegałem też, że póki nie otrzymam zapłaty za artykuł, nie wolno go klientowi jakkolwiek wykorzystać.

Bezcenny Facebook

Pomogło też wykupienie konta premium, przez co byłem lepiej widoczny dla zleceniodawców. W dotacji z Urzędu Pracy można było uwzględnić budżet na reklamę. Po kilku mailach i telefonach, przedstawiciele portali zgodzili się wystawić fakturę z odpowiednim dla UP opisem, co było kluczowe przy rozliczaniu wydatków z dofinansowania. Jednak po roku, kiedy zaproponowano mi przedłużenie w promocyjnej cenie… odmówiłem. Znalazłem bowiem inne, darmowe źródło.

Gdzie przesiadują freenalcerzy bez zleceń? Na Facebooku oczywiście. Specjaliści ds. internetowych treści dużych firm czy agencji reklamowych o tym wiedzą. Dlatego dołączają do społeczności w stylu „Zlecenie dla copywritera” i tam wrzucają ogłoszenia o poszukiwaniu specjalisty. Ja mogłem już odesłać do kilku opublikowanych tekstów oraz własnej strony, więc wystarczyło trzymać rękę na pulsie.

Mój Rubikon

Jako że po półtora roku prowadzenia firmy wciąż uważam się za płotkę, mój model biznesowy opiera się w dużej mierze na współpracy z dużymi agencjami reklamowymi. Mam świadomość, że tracę w ten sposób część pieniędzy, jakie za tekst płaci klient, jednak w ten sposób mam sposobność pisać dla największych światowych marek. Obecnie utrzymuję balans między byciem copywriterem dla agencji reklamowych oraz pisania/szkolenia/nagrywania bezpośrednio dla firm, co tworzy przede wszystkim finansowy względny spokój.

Zaczynałem jednak przede wszystkim od poszukiwania. Miałem komfort posiadania etatu, który polecam każdemu początkującemu. Jasne, łączenie bycia wolnym strzelcem z ośmioma godzinami spędzanymi w pracy na dłuższą metę jest męczące, ale dzięki temu mogłem odsiewać część nieopłacalnych zleceń, szukając złotego strzału. Znów jednak cierpliwość odegrała kluczową rolę, ponieważ pamiętam, że kilka razy wątpiłem już w fakt, że otrzymam wiadomość o przebrnięciu do kolejnego etapu rekrutacji. Jednak udało się, a możliwość umieszczenia linków do artykułów sygnowanych moim nazwiskiem było jak kopniak z półobrotu w przypadku innych zleceń.

Co zatem w kilku krótkich punktach mogę polecić każdemu początkującemu freelancerowi?

  1. Nie rzucaj pracy od razu. Zrób to dopiero, kiedy będziesz pewny, że uda się wypełnić finansową lukę zleceniami.
  2. Nie strzelaj focha na teksty próbne. Jasne, czasami zmarnujesz czas, ale niektórzy po prostu chcą tylko przekonać się, czy pasujesz do ich koncepcji.
  3. Poświęć czas na poszukiwanie ciekawych zleceń, w których pokażesz pełnię możliwości. A jeśli do tego będą dobrze płatne, oto freelancerski Święty Graal.
  4. Nie poprzestawaj na łatwych, ale nieopłacalnych zleceniach. Kiedy z nowym rokiem podwyższą składkę ZUS, nie bój się napisać do dotychczasowych klientów, że skoro doceniają twoją pracę, niech udowodnią to wyższą kwotą na fakturze.
  5. Konta premium na portalach ze zleceniami mogą pomóc, dlatego jeśli nadarza się okazja, skorzystaj z niej. Nawet jeśli to tygodniowa promocja. A może akurat w twojej branży taka forma autopromocji wynagrodzi ci poniesione koszty?
  6. Get more social! To był jeden z moich największych problemów. Nie udzielałem się w grupach, w ogóle ich nie szukałem. A warto!
  7. Nie osiadaj na laurach. Zawsze, ale to zawsze może gdzieś czyhać ciekawsze wyzwanie.

Kiedy popełniam ten wpis, NCC ma półtora roku, a nowych zleceń szukam rzadko. Niemniej wciąż jestem na bieżąco z ogłoszeniami, szukam alternatyw, przeglądam nawet zwykłe portale z ogłoszeniami o pracę. W głowie telepią się bardziej lub mniej sensowne pomysły na nowe formy zarobkowania. Bez tego nie ma szans na rozwój, a to oznaczać może wyrok na każdym biznesie.