20 kwietnia 2017 wyciosane 1Comment

Na Zachodzie to jest lepiej… Na Zachodzie to byś zarobił… Na Zachodzie jest to, to i tamto też… Tam to Państwo daje tyle i nic nie trzeba robić… Czy wy też wychowaliście się w mistycznej aurze fantastycznej Europy zachodniej, USA, gdzie można naprawdę posmakować życia i Australii – jedynego kraju, w którym można zaznać prawdziwych przygód i zarabiać na życie surfując? Jestem przekonany, że jedno z powyższych tkwi gdzieś w płacie mózgu odpowiedzialnym za wyobrażenie tego, co nieznane. Co zatem trzyma Was tutaj? W kraju marnych płac i fatalnego socjalu? No, chyba że czytasz ten post gdzieś w Leeds, Frankfurcie albo w Rejkiawiku.

Jako dziecko nie zastanawiałem się w ogóle nad emigracją. Wychodziłem z założenia, że skoro o moim losie decydują rodzice, to nie ma sensu rozważać „co by było gdyby”. Teraz jestem dorosły (brzmi dumnie, prawda?) i myśli o ułożeniu sobie życia gdzieś poza Bugiem i Odrą nachodzą mnie zdecydowanie częściej. Zwłaszcza, że jeszcze miesiąc temu nie było tak naprawdę niczego, co mogłoby mnie nas tu zatrzymać. Podjęliśmy jednak kroki, które można porównać do zarzucenia całkiem niemałej kotwicy tutaj, w Słupsku. Czemu? Gdybym to ja wiedział…

Poważne myślenie o emigracji zaczęło się od znajomego, który dostał kontrakt w Holandii i po kilku miesiącach (może roku?), stwierdził, że zostaje i obecnie jest na etapie finalizacji kupna mieszkania na kredyt, który jest ileś tam razy tańszy niż nad Wisłą. Przy okazji spotkań zasiewał ziarno pt. „wpadnijcie, pomogę wam w starcie, tam jest lepiej niż tu”. Nie zdecydowaliśmy się. Chyba zdecydowały względy rodzinne. Wizja założenia własnej rodziny gdzieś w Beneluksie zniechęciła chociażby do odwiedzin. Następny znajomy opowiada jak szybko odnalazł się w UK i jak wiele zostaje mu z marnej jak na tamtejsze standardy wypłaty. Znów spasowaliśmy. Jednak ostatnio obejrzałem kilka vlogów Gonciarza, z Islandii. Mieszkająca w Rejkiawiku Polka opowiadała, że znalezienie pracy to banał i mimo wysokich cen, najniższa krajowa wystarczy do dostatniego życia. Zwrócą ci za naukę języka, wszystkie formalności załatwisz online, wszyscy mają podejście zbliżone do mojego, a jedyną przeszkodą może być charakterystyczny klimat. Bajka! Dawajcie walizki! Ale nadal jesteśmy tutaj i zapewne długo będziemy. Dlaczego?

Patriotyzm? Odpada. Jeśli ktoś najechałby ten kraj i realnie mi zagrażał, pakuję nas do Skody i tyle nas widzieli. Rodzina? Już wyniosłem się na tyle daleko, że wizyty mocno się przerzedziły, pewnie pojechać na lotnisko i polecieć do jakiegokolwiek miasta świata nie byłoby trudniejsze niż tłuc się autem przez pół Polski. Skype załatwiłby sprawę. Zatem też odpada. Pieniądze? Proszę  was… W takim razie o co chodzi?

Doszedłem do wniosku, że życiowe szczęście można znaleźć wszędzie. Ważni są najbliżsi ludzie, codzienne poczucie, że nie robisz czegoś, co przyprawia cię o mdłości. Nie żyjemy też w jakimś totalnym bagnie. Jest ciepła woda, prąd, żarówki ledowe, Internet, majonez grudziądzki. Może to nam wystarczy do szczęścia? Próbujemy nowych rzeczy, może zmiana stylu życia przyniesie większe zadowolenie z codzienności? Może zdecydujemy się na wyjazd kiedy uznamy, że każda opcja jest do dupy? Może. Wciąż obserwujemy kierunek, w którym zmierza ten kraj. Może to politycy zdecydują o tym, że wreszcie wypnę się na ich pomysły i ucieknę? Może. Na razie jeździmy czasem nad morze i to nas cieszy.