16 października 2016 wyciosane 0Comment

11123530043_632af83dd8_cCzasami są takie dni, że przeraża mnie, “zaledwie” 25-letniego człowieka, jak wszystko wokół mnie gna. Nie chcę tu smęcić tekstami w stylu “O Matko, przecież wczoraj hitem był kolorowy wyświetlacz w Nokii, a dziś 5 mpx w aparacie to jakieś takie zamazane, bez FullHD”. Chodzi mi o coś innego. Raczej o możliwości jakie się przed nami otwierają i o to, jak bardzo ich nie wykorzystujemy.

Kasa misiu, kasa…

Właściwie od tego powinienem zacząć. Sprzęt ma swoją cenę, ale bez zbędnych dywagacji,  wiadomo, że dobre kosztuje. Bardziej fascynuje mnie tempo wydawania pieniędzy na technologie, gdzie rok urasta do rangi ery w świecie mikroprocesorów. Pewnie znów trochę przeginam, ale wiadomo w czym rzecz. Można się szarpnąć na Galaxy S7 Edge, bo faktycznie fajny sprzęt, tylko ta świadomość, że tak naprawdę za chwilę ujrzy światło dzienne S8, a potem S9, itd. sprawia, że ten jeden zakup traci pewien sens, nieprawdaż?

Czas to pieniądz, czyli kasa misiu, kasa…

Wyjściem z takiej sytuacji jest zarabianie kopca pieniędzy, które będziemy mogli spożytkować na kolejne eSy. Jednak, przynajmniej w moim rozumowaniu, zarabianie kopca złotówek łączy się z ciężką pracą. Aby nie popaść w Vivusa, widzę tylko jedną opcję – kompromis. Lubię gry komputerowe, ale od prawie dekady grywam w jeden tytuł. Raz na pół roku ogarnia mnie przypływ chęci i staram się zagospodarować jakiś czas na przyjemność zdobywania kolejnych trofeów. Edycje gry pojawiają się cyklicznie, w rocznych odstępach. Moim kompromisem jest kupowanie co drugiej edycji gry, dzięki czemu i wilk syty (tak, ja to wilk) i owca cała (w tej roli budżet domowy). Można?

Grać w gry – czyli pieniądz i czas mega absolut combo mix

Jaki ze mnie gracz pokazałem w poprzednim akapicie. Gracz niedzielny – chyba takie niezbyt sławetne miano mógłbym sobie przyznać. Jednak gdzie nie spojrzę kuszą konsole ze swoimi hiperrealistycznymi światami, które przestrzenią przerastają miasto, w którym mieszkam. Na dodatek sprezentowanie tego wszystkiego sprawiłoby, że i tak bym nie pograł, bo odcięliby mi prąd, na którego opłacenie zabrakłoby mi środków. A jeśli nawet, to jeśli zacząłbym grać, to kiedy znalazłbym czas na zarobek? Puknijcie się w czoło i oskarżcie o brak wyobraźni ale ja tego nie widzę.

Jak żyć?

Dlatego też szczerze współczuję fanom gier, czy ogólnie nowych technologii, ponieważ rynek tego sprzętu już dawno zapomniał o takim pojęciu jak zdrowy rozsądek. Może z 10 lat temu starałem się za tym wszystkim nadążyć, z racji niskiego budżetu, uciekając się np. do całonocnego pobierania pirackiej wersji FIFY czy GTA. Ale w pewnym momencie nawet to mi się znudziło. Od tego momentu czuję jakbym w środku wyścigu stanął na bocznym torze i obserwował jak reszta stawki powoli znika na linii horyzontu. Czy cierpię z tego powodu? Poniekąd, bo jak wspomniałem, piękne obrazki kuszą. Przeraża nieco wizja stania się kimś takim, kim dzisiaj jest mój dziadek. Zagubiony w sferze technologii, bez większej nadziei na dogonienie świata. Choć w przeciwieństwie do niego, uważam że w dowolnej chwili można ruszyć się z bocznicy i wrócić do wyścigu. Może jeszcze kiedyś mnie tam zobaczycie.

Na koniec rozwiązanie zagadki, której de facto nie było, ale nic tam. Niestety nie umiem sprawić, by odpowiedź tutaj była napisana do góry nogami, jak w klasycznych gazecianych łamigłówkach – przepraszam. Tytuł posta pochodzi z serii filmów pt. “Zabójcza broń” i odnosi się do sytuacji, w której może i powinniśmy dać sobie z czymś spokój, ale z różnych względów nie przestajemy.