14 kwietnia 2015 wyciosane 0Comment

Lubię nawiązania. Nawiązania są dobre. Dobre, o ile się z nimi nie przesadza. Przesada powoduje efekt zupełnie odwrotny. Co innego zaczerpnąć łyżeczkę od kogoś i puścić oko do wytrawnego widza, co innego wziąć koparkę i wjechać nią na pola innych twórców, biorąc co popadnie

Przesłanki

Rozumiem głosy, mówiące że w fantastyce trudno od nawiązań uciec, bo przecież to wszystko jest konwencją. Jednak z ręką na sercu mogę stwierdzić, że w filmie „Siódmy syn” nie zobaczyłem niczego, czego nie obejrzałbym w przeszłości. Od fabuły, po poszczególne postaci. Nawet niektóre sceny były żywcem wyjęte z innych kasowych hitów (np. przylot złoczyńców do wsi = nalot śmierciożerców w „Harrym Potterze”). Właściwie ganić powinienem za plagiat autora książki, na bazie której powstał film (Joseph Delaney „Spook`s Apprentice”), ale można wyczuć celowość samych twórców filmu w przypodobaniu się fanom (zwłaszcza tym młodszym) Hobbita i Harry`ego Pottera.

Osobny akapit o Jeffie Bridgesie. Czasami mam wrażenie, że niektóre role wybiera dla zabawy, bo grać tylko w poważnych produkcjach to nuda. Nie wiem jak inni, którzy widzieli „Siódmego syna”, ale dla mnie postać stworzona przez tego zacnego przecież aktora była karykaturą. Jakby sam Bridges chciał puścić do widza oko, że nie robi tego na serio. Stracharz, jako postać komediowa to jedyny argument, by obejrzeć ten film. Przy okazji ironią wydaje się dziś fakt, że rolę czarnego charakteru zagrała Julianne Moore – zdobywczyni Oscara, oczywiście za inne wcielenie. Ciekawe czy dziś przyjęłaby taką propozycję? Zaskakujący jest też epizod serialowego Jona Snowa z Gry o Tron. Zamiast dać mu główną rolę, chłopak płonie po kilku minutach, a w to miejsce półtorej godziny skacze, całuje i siecze londyński laluś z nienaganną fryzurą.

Dowody

Jako że zbytnie rozwodzenie się nad tym filmem nie ma sensu (bo po prostu słaby jest), dla zabawy i własnej satysfakcji stworzyłem listę siedmiu, a jakże, bezczelnych „zaczerpnięć” z cieszących się sporą popularnością filmów ostatnich lat.

1.   Stracharz– jako Polak z dziada pradziada widzę w tej postaci tylko jeden odpowiednik: Wiedźmina. Blondas z mieczem mordujący potwory za pieniądze. Do tego burzliwa przeszłość i związek z wiedźmą/czarodziejką. Skojarzenia nasuwają się same. Bardzo jestem ciekaw, czy autor książki miał kiedyś w rękach dzieła Sapkowskiego? Chronologicznie jest to prawdopodobne. Ale może to tylko takie moje patriotyczne życzenie.

2. Tom Ward vel Siódmy syn – kiedy Stracharz pod koniec filmu przystawiał mu pieczątkę ze znakiem jego profesji, dziwiłem się czemu to nie błyskawica na czole. Chłopak w młodym wieku dowiaduje się, że jego matka jest czarownicą. Zostaje wybrany spośród milionów by zostać pogromcą zła. Dodatkowo jego zmarła matka pojawia się, by dodać mu otuchy. Znajome? Oczywiście. Brakowało tylko kariery w Quidditcha.

3.   Smok – a właściwie dwa smoki, jakby jedno nawiązanie do Hobbita to za mało. Do tego Stracharz będący miksem Geralta, Dumbledore`a i Gandalfa. Zamiast pierścienia był wisior, itp., itd.

4.   Hodor – oj, przepraszam „Kieł”. Wielkolud, który nie potrafi sklecić zdania w żadnym języku. Do tego niezmiernie wierny. Tylko brzydszy. Byli też Nieskalani, tylko w wersji okrojonej. Nawiązań do Gry o Tron pewnie można było więcej, ale zwyczajnie nie chce mi się już szukać.

5. Egzorcyzmy – jakby wydojenie konwencji fantasy to było za mało. Skubnięto też horrorów i jakże popularnego motywu opętania i egzorcyzmów. Niby detal ale w oczy kole.

6. Pierdoły – takie jak walcząca pusta zbroja, sobowtór Samuela L. Jacksona czy wojownik z czterema rękami i szablami, kojarzony przeze mnie choćby z serii gier Heroes Might of Magic. Ludzie przemieniający się w groźne zwierzęta, sztampowe postaci typu: zła wiedźma, dobra czarownica walcząca po stronie ludzi, młoda kobieta działająca po stronie zła, ale z czasem zakochująca się w głównym bohaterze, sceny w karczmie, gdzie niepozorna postać daje wycisk osiłkom. Nawet najsmaczniejsze danie podane zbyt wiele razy przestaje wreszcie smakować.

7.   Na zakończenie – zakończenie. Nawet kiedy film się skończył musieli coś zerżnąć. Dociekliwym radzę obejrzeć scenki przed napisami końcowymi w „Siódmym synu”, gdzie ujęcia z akcji zmieniają się w ryciny oraz analogiczny moment w najnowszych filmach o Sherlocku Holmesie. Przypadek? Nie sądzę!