13 listopada 2013 wyciosane 0Comment
Lubię ostre rockowisko, relaksujące reggae także lubię, lubię hip-hop i klasykę, lecz jazz i bluesa znam prawie tak słabo jak różniczkową matematykę. Ta nieudolna parafraza słów jednej z najnowszych piosenek zespołu Indios Bravos niech posłuży za wstęp i pewnego rodzaju asekurację. Mimo wszystko w myśl staropolskiej zasady „nie znam się, ale i tak się wypowiem”, zapraszam na recenzję płyty klanu Waglewskich pod jakże rodzinnym tytułem „Matka, Syn, Bóg”.

WIEM, ŻE NIC NIE WIEM
Twórczość Waglewskich znam głównie z trasy koncertowej „Męskiego grania”. Ponadto słyszałem pojedyncze kawałki Wojciecha i Fisza. Emade kojarzę z płyty stworzonej wspólnie z O.S.T.R.ym w ramach projektu POE. Dlatego też początkowo, po przesłuchaniu albumu „Matka, Syn, Bóg” nie chciałem tutaj o nim pisać, żeby nie narazić się na pośmiewisko ze strony fanów Waglewski family. Jednak uzbierało mi się kilka refleksji na ten temat i stwierdziłem „co mi tam, najwyżej ktoś wyprowadzi mnie z błędu”.
A JEDNAK MĘSKIE GRANIE
Albo to skutek zdominowanego przez kobiety kierunku studiów, albo czysty przypadek, ale dotychczas wśród znanych mi osób sympatyzujących z muzyką tworzoną przez Waglewskich, zdecydowaną większość stanowiły panie. Nie dziwiło mnie to, aż do momentu przesłuchania nowej płyty. Chodzi mi o to, że nigdy przez me uszy nie przemknęło się tyle typowo męskiej muzyki. Naprawdę ciekaw jestem, jak „Matkę, Syna, Boga” odbierają kobiety, bo wg mnie to muzyka facetów, o facetach, dla facetów. Wyjątkowo mocno czuć tutaj relację między artystami tworzącymi ten krążek i muszę przyznać, że nie słyszałem lepszych utworów o tematyce ojciec-syn. Fakt, że poszczególne kawałki pisane są przez członków jednej rodziny sprawiają, że całość jest poruszająca i wyjątkowo emocjonalna. Chyba nigdzie indziej jak w tym przypadku, nie pasuje lepiej bardzo popularne przy określaniu czyjejś twórczości określenie „prawdziwe”. Innymi słowy, gdybym nie wiedział, że Fisz i Emade są synami Wojciecha, po przesłuchaniu tej płyty pewnie bym się tego domyślił.
WYTRAWNE WINO
„Matka, Syn, Bóg” to album stworzony ze smakiem, przez facetów dojrzałych oraz o wysublimowanym guście muzycznym. Nikt w naszym pięknym kraju nie gra tak czysto nieczysto. Każdy szum na płycie sprawia, że jeszcze bardziej nam się ona podoba. Każde mocniejsze szarpnięcie struny nadaje muzyce szlachetnej niepowtarzalności. Pozorne zaniedbanie staje się z perspektywy całości największym atutem muzyki tworzonej przez Waglewskiego. Takich „niedoróbek” aż chce się słuchać.
DOBRA GODZINA Z OJCEM I SYNAMI
Może i nie znam się na jazzie ani bluesie, lecz czy taka wiedza naprawdę jest niezbędna kiedy chodzi o dobrą i szczerą muzykę? Bo czymś takim jest z pewnością efekt pracy tria Waglewskich. Przyznam, że po zapoznaniu się z „Matką, Synem, Bogiem” nie stałem się nagle Waglofiszofilem i nie słucham ich utworów w każdej wolnej chwili. Niemniej sporą przyjemność sprawia mi posiadanie tych kawałków na swojej playliście, która od czasu do czasu wylosuje mi np. piosenkę „Ojciec” albo „Trupek” (moje ulubione, jeśli ktoś chciałby wiedzieć). „Matka, Syn, Bóg” to godzina wytrawnej, męskiej muzyki.