27 czerwca 2017 DaZiel 0Comment

Wyciosany punkt widzenia jest niczym innym, jak skrajnie subiektywnym spojrzeniem na codzienność i to najlepiej w taki sposób, aby uczynić ją jak najbardziej niecodzienną. Pierwszym obranym przeze mnie celem jest praca – jeden z najzwyklejszych elementów życia każdego z nas.

Jako jedyne dziecko dwóch przedstawicieli tzw. budżetówki, zawsze wyobrażałem sobie własne koleje losu jako oby jak najkrótsze poszukiwanie własnego azylu w postaci etatu, zakorzenienie się i trwanie w takim stanie do wieku emerytalnego. Obserwując rodziców było to dla mnie tak naturalne, jak codzienne kupowanie świeżego pieczywa. Mama przez całą karierę zwiedziła dwa zakłady pracy, tata – jeden. Dziś próżno szukać w nich objawów wypalenia zawodowego, nie usłyszę też codziennej litanii na temat beznadziei pracy w przychodni/nadleśnictwie.

Też tak chciałem! Na każdej rozmowie kwalifikacyjnej wspominałem o ustatkowaniu się i długo nie rozumiałem tego ledwo zauważalnego uśmieszku rekrutera. Dziś, gdybym usłyszał od studenta/świeżego absolwenta podobne frazesy, też pewnie kącik ust powędrowałby w górę. Dlaczego? Z tych samych powodów, przez które codziennie nie jem na obiad mielonego z buraczkami, choć uważam to za pierwszorzędne danie obiadowe.

Życie postrzegam za największe dobro jakie przytrafia się każdemu z nas. Każdy dzień to nowe opcje, wybory. Od tych błahych, w stylu ser czy szynka, po te kluczowe dotyczące np. kupna mieszkania. W każdej minucie naszego nie aż tak długiego z perspektywy wieków żywota – wybieramy. Gdybym na całe życie związał się z jednym etatem, codziennie wybierałbym to samo. Szynka, szynka, szynka. Mielony z buraczkami, mielony z buraczkami, mielony z buraczkami. Już samo powtarzanie tych słów sprawia, że dziś na pewno zjem zupę. Pomidorową? Krem? Rosół? Kolejne opcje, a zatem cudowne uczucie wyboru i ucieczki od tego, że nasze jestestwo z czasem zmienia się z nowej, kolorowej palety w szary kawałek czegokolwiek.

Dlatego też wychodzi mi ze statystyk, że zmieniam pracę średnio co 8 miesięcy. Dla moich rodziców to cholernie krótko, dla innych długo, dla mnie w sam raz. Jak w bajce o Złotowłosej. Ta też nie miała skrupułów buchnąć w kolejną miskę owsianki, mimo że pomemłała już wcześniej dwie. Bo szukała dla siebie optymalnego rozwiązania. Ja też szukam i przyznam, że jestem coraz bliżej. Bo jak wyzbyć się ograniczeń związanych z etatem, prawem pracy, okresami wypowiedzeń, etc.? Ktoś wie? Ja już na to wpadłem, ale o tym następnym razem.

Tymczasem może spójrzcie inaczej na ludzi, którzy mimo np. czterdziestki na karku, nadal szukają swojego miejsca, znów na jakiś czas lądują na bezrobociu. Może wcale nie są życiowymi nieudacznikami, tylko lubią próbować coraz to nowe rodzaje zupy, zamiast zadowalać się mielonym i buraczkami?