10 marca 2017 wyciosane 0Comment

Bez głębszego słowa wstępu zapytuję: kto może być lepszym recenzentem czytnika e-booków, niż człowiek, który przeczołgał się przebrnął przez studia polonistyczne. Kto wykaże się większym obiektywizmem niż osoba, która spędza przed monitorem 3/4 dnia ale w księgarniach lubi sztachnąć się świeżą książką? No wiadomo, że lepszego nie znajdziecie. No to poczytajcie, drogie dziatki, czy dobre te Kindle różne, czy nie?

Do zakupu czytnika e-booków dojrzewałem od ponad roku. Po przebiciu się przez sterty recenzji mniej lub bardziej wartościowych, doszedłem do wniosku, że jak kupować, to tylko czytnikowe ferrari. Nadal jednak więcej było wątpliwości, czy wykładanie ponad 500 zł na takie urządzenie ma sens? Koniec końców uznałem, że tak. Dlatego wreszcie, na początku tego roku, nadszedł moment decyzji i założyłem konto na Amazonie.

Dlaczego Kindle? Przekonała mnie jedna funkcja, która w recenzjach wszelakich była określana mianem “bijącej na głowę” konkurencję. Mowa o podświetleniu. Moją osobistą bolączką czytelnika jest brak odpowiedniego oświetlenia do czytania, co w połączeniu z faktem, że oddawać się lekturze mam czas raczej wieczorami, tworzy czytelniczą rozpacz. Dlatego dobre podświetlenie, umożliwiające pochłanianie książek nawet w mroku (bez dewastacji i tak nadużywanych oczu) było dla mnie kryterium kluczowym, które zaprowadziło mnie na stronę Amazona.

Kindle Paperwhite, bo tak gwoli ścisłości nazywa się mój zakup, sprawia, że wciąż toczę wewnętrzną batalię o wyższość formy podawczej tekstu. Broniący się zaciekle w lewym narożniku papier odpiera ciosy czytnika w czarnych spodenkach i wciąż daleko do momentu, w którym jeden z walczących padnie na deski.

Oczywiście kupując czytnik, niejako opowiedziałem się po jednej ze stron. A oto dlaczego:

  1. Miejsce. Wciąż wynajmujemy mieszkania, w perspektywie kolejna przeprowadzka i różnie bywa z przestrzenią. O ile nadal urzeka mnie widok regału zapełnionego po brzegi książkami, brak funkcjonalności zaczyna mi już przeszkadzać. Nie jestem raczej typem czytelnika, który sięga po ten sam tytuł kilkukrotnie, więc dlaczego opasłe tomy mają zalegać na półkach?
  2. Koszt. Oczywiście, że e-booki kosztują (o ile rozważamy jedynie legalne źródła ich pozyskiwania), kosztuje (niemało!) sam Kindle. Jednak znów przypomnę, że piszę o swoim przypadku, a fakty są takie, że darmowe e-booki są zdecydowanie bardziej powszechnym zjawiskiem niż darmowe książki papierowe. Nie należę do tych, którzy gonią za nowościami – raczej wychodzę z założenia, że ogrom dawnych dzieł, które wciąż czekają na mnie gdzieś w sieci (i o często za free), to wspaniała perspektywa.
  3. Nauka języka. Jak wiadomo, albo i nie, w Kindle`u nie ma menu w języku polskim. Jest za to możliwość połączenia z wifi i dostępu do fenomenalnego słownika z Oxfordu, który poleci ci każdy anglista. To połączenie daje świetną okazję do poszerzenia słownictwa.

Oczywiście, że gdybym miał idealne miejsce, z idealnym światłem, wolałbym tradycyjne książki. Zresztą naukowcy (i chyba nawet niekoniecznie amerykańscy) doszli do wniosku, że w kwestii szybkości czytania, zapamiętywania czy ogólnie nauki, papier wygrywa z kamieniem czytnikiem. To zrozumiałe, nasze mózgi są przyzwyczajone do przedmiotu z kartkami, łatwiej też zapamiętuje się treści z książek, które fizycznie wyglądają inaczej, wyróżniają się chociażby czcionką, etc. W czytanie tradycyjnej książki zaangażowane jest więcej zmysłów, co przekuwa się na efekt końcowy. Dodatkowo, gdy idę gdzieś w gości, sporą część czasu, którą poświęciłbym na rozszyfrowanie upodobań danej osoby, zaoszczędza mi jej półka z książkami.

Niemniej czytniki to przyszłość. Nie chodzi nawet o eko populizm w stylu “nie wycinajmy drzew na papier!”, ale o kwestie czysto praktyczne. W Kindle`u wszystko mam w jednym niewielkim kawałku plastiku, mogę wybierać, przebierać, wracać i szukać nowości. Cała biblioteka zamknięta w zakładce “My library”. Czytnik bada mój gust i proponuje nowości. Jeśli lubimy zdać się na kogoś, możemy śledzić innych czytelników. Sam proces czytania też nie odbiega znacznie od zwykłej książki. Na początku ma się dziwne uczucie, bo strony podzielone są dziwnie, ale potem uświadamiasz sobie, że możesz dowolnie spersonalizować każdy element, od czcionki, jej rozmiaru, po marginesy. I jest fajnie. Wreszcie powtórzę, że e-booki to przyszłość. I to nie taka jak w telewizorach z 4k, które można kupić dziś, ale oglądać w tej rozdzielczości za ćwierć wieku. W przypadku czytników to dzieje się tu i teraz, według mnie, następuje pokoleniowa zmiana, od której nie uciekniemy. Rynek wydawniczy jest tak płodny, że żaden regał nie wytrzyma regularnego powiększania zbiorów. Co gorsza, w księgarniach coraz trudniej wygrzebać coś, co nie jest kolejną nieudolną próbą skopiowania sukcesu innego dzieła. A to wszystko kosztuje czas i pieniądze.

Na koniec drobny lifehack dla tych, którzy natchnieni moim tekstem zechcą kupić Kindle`a. Po pierwsze, poczekajcie na promocję, bo te są często, a czytnik w normalnej cenie to zdzierstwo. Po drugie, kiedy będziecie płacić kartą, porównajcie kurs euro oferowany przez Amazona z tym, proponowanym przez wasz bank, gdyż najprawdopodobniej okaże się, że bardziej opłaca się zapłacić w złotówkach.