25 listopada 2016 wyciosane 0Comment

sale-1712547_640Jakoś niedawno czytałem artykuł na temat strasznie banalnego i niemal prostackiego podejścia do reklamy w naszym pachnącym cegłą i wilgocią kraju. O porażce kampanii Lidla przez cwaniactwo buractwo klientów, o tym że wysmakowane reklamy zdarzają się coraz rzadziej. No i dziś czara goryczy właśnie otrzymała porządny chlust w postaci tzw. Czarnego Piątku i wszystkiego, a właściwie niczego, co z nim związane.

Już w czwartek zaczęło się podbijanie bębenka zwanego BLACK FRIDAY, GDZIE PROMOCJE!?!?!?!?! Ludzie pytali na Facebooku, co bardziej lotne poczytne portale zapowiadały ruch w handlu. I co?

Śmiech na sali

W piątkowy poranek postanowiłem poszukać tych monstrualnych przecen, o których tyle mówiło się głównie w kontekście szału zakupów w USA. Chyba każdy widział filmik, gdzie fala ludzi tratuje się nawzajem niczym na otwarciu galerii handlowej w Mielcu. Dlaczego się tratowali? Bo faktycznie tego dnia można było wynieść z tego czy owego sklepu sprzęt za ułamek jego wartości. Promocje, proporcjonalnie do swojej wysokości, obniżały poziom człowieczeństwa wśród chętnych. W Stanach jest to zatem realny hit, niemal tradycja, której introdukcję myślałem zaobserwować dziś w Polsce.

Nasz sklep w Black Friday? Jak najbardziej!

Zaczęło się od hucznych zapowiedzi, zaproszeń, bannerów reklamowych. Czarny Piątek tu, tam, siam. Niektórzy łączyli to w całe weekendy, inni skupiali się na Cyber Monday. Jak komu wygodniej. Potem kliknąłem magiczny przycisk “SPRAWDŹ”.

Oczekiwania vs rzeczywistość

20% – to taka ogólnie uśredniona promocja w polskiej wersji Black Friday. Niewiele, moim skromnym zdaniem. W niektórych księgarniach doszukałem się przecen sięgających 50%, jednak po zapoznaniu się z tytułami doszedłem do wniosku, że to i tak zbyt drogo jak za podstawkę pod chyboczący się stolik. Trochę poszalało Tesco z upustami dla właścicieli kart lojalnościowych. Jednak starając się spojrzeć na całe zjawisko obiektywnie, na miano czarnopiątkowej wyprzedaży zasłużyły tylko niektóre serwisy sprzedające gry w sieci, głównie te… amerykańskie.

Słowem końca, działający na polskim rynku handlowcy chcieli stworzyć szał Czarnego Piątku 25 listopada, samemu nie robiąc absolutnie żadnego szału cenowego w swoich asortymentach. Wypchnięte chamsko na pierwsze strony 3-4 produkty, których wartość pomniejszono o jakąś znaczącą kwotę, tymczasem dalej zalew “promocji” do 10 zł.

Nie tak dawno pracowałem w jednym z prężnie działających w naszym kraju elektromarketów, który akurat w ubiegłym roku Black Friday olał totalnie (zresztą podobnie jak większość konkurencji). Ludzie przychodzili i pytali gdzie te promocje. Grzecznie odpowiadałem, że takich rzeczy nie uświadczą bo ceny tego dnia nie drgnęły. Wreszcie, trochę z wrodzonego cynizmu, zapytany po raz dziesiąty wskazałem na przypadkowy telewizor, mówiąc: “Panie, ten”. Bez dłuższego zastanowienia, facet kupił telewizor i wyszedł z kartonem, myśląc, że ubił interes życia.

W tym roku handlowcy robią coś podobnego, tylko z pełną premedytacją wciskając nam co tylko popadnie, okraszając to szyldem w czarnych barwach. Niby nic nowego, jednak ilość kitu wciśniętego dziś konsumentom wystarczyłby do uszczelnienia mojej podstawówki, a wierzcie mi, w wietrzne dni było tam cholernie zimno.