5 listopada 2016 wyciosane 0Comment

4304908508_de95c526b8_z

Średnio raz na pół roku, jakaś grupa społeczna, przeważnie w wieku 13-33, zostaje obwołana przez tego czy owego socjologa pokoleniem “wpisz nazwę”. A to millenialsi, a to iksy, igreki, itp., itd. Zwykle jest to zwykła obserwacja i próba generalizacji. Najczęściej traktowałem to jako swego rodzaju ciekawostka – spostrzeżenie, z którym można się zgodzić albo popukać w czoło. Obecny hit jednak ruszył mnie w nieco inny sposób. Jaki?

Przede wszystkim samym nazewnictwem i pochyleniem się nad daną grupą, nazwaną modnie z angielska NEET (neither in employment nor in education and training). W wielkim skrócie, choć po prawdzie nie ma się nad czym rozwodzić, mowa o ludziach między 15 a 29 rokiem życia, którzy nie uczą się ani nie pracują. Tyle. Artykuły na poczytnych portalach, dyskusje w TV nad ludźmi, których nie tak dawno nazywano po prostu pieprzonymi nierobami.

W większości są to młodzi ludzie z dobrych domów, gdzie zwyczajnie zapomniano wpleść w proces wychowawczy, że wynikiem dobrobytu jest suma poszczególnych wysiłków włożonych w pracę/biznes/twórczość. Reszta to z kolei ludzie z mniejszych miejscowości, gdzie narodziło się spaczone założenie, że właściwie nic się nie opłaca, w związku z tym po co się męczyć?

W mediach przetoczyło się kilka dyskusji na temat NEETsów. Mądre głowy zastanawiały się, co takiego poszło nie tak, że tyle ludzi (szacuje się, że 12% wspomnianego przedziału wiekowego) ma wszystko w dupie? I padały takie hasła jak brak doradców zawodowych, nieskuteczny system edukacji, brak perspektyw ani ciekawych ofert na rynku pracy. Mówi się, że to rodzaj buntu, wycofanie z realiów niekompatybilnych z wizją… w sumie nie wiadomo jaką. No i oczywiście, że wszystkiemu winien jest Internet i gry.

Zabawne, że problem NEETsów dotyka wszystkich  poza… NEETsami. Ci mają się dobrze, robią co chcą, czyli nic. Sam czasami lubię nic nie robić i wiem jak to jest. Najbardziej jednak rozbawiło mnie określenie “grupa niepokojąca”. Czy rzeczywiście?

W procesie wychowania tych osób popełniono błąd lub zaniedbano wpojenia wartości pracy lub chociaż uzmysłowienia, że leżenie odłogiem na garnuszku rodziców nie będzie trwało w nieskończoność. Jak dla mnie to zamyka cały temat każdego jednego NEETsa. I pewnie ruszyłbym ze swoim życiem dalej gdyby nie jeden fakt. W pewnym momencie, te nieroby skończą jako kolejka po jakiś rodzaj zasiłku. I prawdopodobnie ten zasiłek zostanie im wypłacony. Konsekwencją tego będzie dalsze nic nierobienie NEETsów, bo i po co, skoro hajs się zgadza? Może nie w takich liczbach jak za tatusia i mamusi, ale lepsze to niż trud i znój. Zatem znów mamy do czynienia z błędnym kołem. Dlatego jedynym wyjściem z całej sytuacji jest warunkowość. Dodanie do całego systemu pomocy ludziom w trudnej sytuacji słowa “jeżeli”. Chcesz pomocy państwa? Ok, jeżeli podejmiesz pracę, którą zaoferuje Urząd Pracy. Chcesz mieć dalej wszystko w tyle? Super, jeżeli zrobisz minimum, które pozwoli przyznać ci status użytecznego człowieka. Może to doprowadzić do niewygodnych sytuacji, gdzie sprawa zostanie postawiona na ostrzu noża – wóz albo przewóz. Ale bez tego będziemy mieli coraz więcej NEETsów, nierobów czy jakkolwiek by ich nie zdefiniować.

Zatem tak, NEETsi to grupa niepokojąca, jednak tylko dla nas, mających świadomość, że ich byt spadnie na nasze barki, a mówiąc wprost – kieszenie. Tymczasem jak jest w naszym kraju? Świadczenia, które nierzadko są przyznawane na podstawie niczego i miesięczny pięciusetzłotowy dodatek za heroiczny fakt bycia rodzicem. Oto kierunek do jakiego dążymy. Ślepa uliczka.